13 października 2011

'cause life it's a beautfull struggle pt. 3

Zlewam się z dywanem i zapijam popołudnie tomejto dżusem.
Nie pale już po jedzeniu,
nawet nie zdążyly mi zżółknąć palce.
Zakląłem winampa i teraz podskakuje jak mu zagram.
Przedwiośnie serwuje mi LapDance,
akurat wtedy kiedy skupiam się nad egzekucją z ruchomości.
W takie popołudnia jak dzis wolnoleże zwykle w monotonnym cyklu.
Luzuje pasek szerokich spodni,
ale
nie szukam w nich świadomości.
Czasem wyobrażam sobie jak oblizujesz usta...
Pewnie to żałosne, ale nazwij mnie szczęściarzem,
bo nasz poczatek znajde wszędzie.
Na podeszwie buta,
na petach w pustym kubku po kawie
czy
w załamaniach chodnikowych płyt.
Drugi rozdział to juz Twoja kwestia,
ja conajwyżej mogę dopisac do niej didaskalia.
Dzieci uczą sie kłamać,
a my mowić prawdę.
Grecy mieli historie o bólu glowy i morskiej pianie.
My mamy QWERTY i po dziesięć palców.
Wystarczy.

Miedzyczasem,
chlupotem Wenecji,
żarem słońca L.A.,
pulsem stóp i werbli Bronxu,
czerwienia murali Santiago de Cuba
i
całą resztą pragnień rozbudzanych na granicy jawy i snu,
każdej z milczących nocy.
Kiedyś mnie zapytasz o wszystkie,
a ja Cię zasypię każdą z nich.
Ale w sposób byś uwierzyła,
że to nie tylko fototapeta.
Prawdopodobnie nawet na chwilę mi uwierzysz.
Bo zaslonię:
wyblakłość plam przescieradła,
mocznik krojonego pomidora,
podkreślone ołówkiem zdania, których nigdy nie wypowiem
i
nerwowe przesypywanie miedzy palcami kwarcowego piasku plaż.
Zaczynanie od banału
jest jak opowiadanie filmu od końca,
bo prędzej czy później i tak wyjdziesz z kina.
Prawdopodobnie nawet nie zdąże dokończyć jak się zaczął.
Wszystko co krótkie lecz intensywne, jest najlepsze.
Curtiz wiedział to już lata temu, mówiąc "Cut" po kwestii "We always have Paris".

Brak komentarzy: