3 grudnia 2009

Gładzę ja po policzku i zanurzam palce we włosach. Są takie same jak zwykle, mam wrażenie, że w ich połysku mogę przejrzeć się jak w lustrze, jednak kiedy ślizgam się po nich palcami odwzajemniają się suchym, formalnym milczeniem, przez co wydają się być nieuchwytne. Jej uda nie oplatają mnie tak zaborczo jak zwykle. Oddech, który samaga moja szyję jest dziś wyregulowany i harmonijny, pozbawiony zająknięć nerwowo przełykanej śliny. Jej paznokcie nie wpijają się w moje plecy. Ściaga palce ku dołowi, szybciej niż zwykle, zanim zdąże skończyć. Zaciska przy tym usta i nie mruży powiek. Pod nimi, tam gdzie zwykle były jej oczy nie ma nic.
Wstaje nic nie mówiąc i stawia stopy na zimnej podłodzę. Rozgrzane stopy steplują marmur spoconymi odciskami. Wydaję się jakby nie czuła zimna; nieporuszone przylegają płasko do podłoża.
"Myślę, że powinieneś juz iść", ucina, naciagając szlafrok na ramiona.
"ON MOŻE WRÓCIC W KAŻDEJ CHWILI."
Zaczynam się zbierać.

To nasze tajemne hasło.

Brak komentarzy: