27 listopada 2009

An End Has a Start

Podwinęła nogawki spodni i z lekkim mlaśnięciem ud o marmur murku otaczającego fontannę, zanurzyła bezdźwięcznie nogi w wodzie. Mimo dojrzałego wieku jej nogi ciągle miały patykowaty kształt, ale nigdy jej to nie krepowało, znała wystarczająco swoja wartość. Regularnie na dorocznym festynie zdobywała, tytuł najpiękniejszej dziewczyny na wyspie, deklasując inne pretendentki, co najmniej o kilka szczebli. To prawda miała lekko chłopięce rysy, od niepamiętnych czasów nosiła krótko ścięte platynowo-białe włosy zaczesane na jedną stronę i najczęściej chodziła ubrana w drelichowe ogrodniczki i wytarte trampki. Największym jednak ewenementem wydawała się być jej alabastrowa cera, w dziwny sposób odporna na palące, wszędobylskie słońce wiszące nad wyspą okrągły rok, jasne: nie ruszała się nigdzie bez słomkowego kapelusza, ale to nie może być wytłumaczenie. Nieważne.
Patrzył w czystą taflę wody rozproszoną, zakłopotanym machaniem jej stóp. Woda uderzając ledwo wyczuwalnym echem o ścianki akwenu i mącąc osad zalegający na dnie, przykryła przed błyszczące w słońcu wcześniej błyszczące miedziane monety. Nie umiał spojrzeć jej w oczy, miał wrażenie, ze znajdują się po dwóch stronach tego samego lustra. Ciągle byli świadomi swego istnienia, ale tafla zdawała się być zmatowiona upływem zawistnego czasu, czyniąc widok nieprzejrzystym, wręcz niedostępnym. Jej usta, jej twarz stawały się z wolna zaśniedziałą, rozmyta, sepiową fotografią.
"Mówią, że opuszczasz miasto", zamruczał ledwo dostrzegalnym głosem, turlając w przełyku grudkę zastałej, zaschniętej flegmy z oskrzeli. Skubał w zakłopotaniu przetłuszczony potem policzek, od dłuższego czasu nie znajdując w sobie odwagi położenia swojej dłoni jej ręce spoczywającej, na rozgrzanym upałem marmurze między nimi.
Nastał jeden z tych dudniących momentów ciszy, przerwany przez odgłos orzecha pękającego między jej palcami, na którego odgłos odruchowo ściągnął mocniej ramiona.
"Wyjeżdżam", wycedziła spokojnym tonem, spoglądając w majaczące na wstędze horyzontu kutry rybackie, których sylwetki zniekształcało upalne powietrze.
"Od dawna miałam już taki zamiar"
"Wiem... Jak my wszyscy", odparł, prawie szeptem, tuląc podbródek do piersi i jeszcze mocniej ściągając ramiona.
"W końcu, co może nas tu jeszcze czekać."
"Właśnie. Co?"
"NIC”
"NIC", powtórzyła.

Wpuszczając ręce głęboko w kieszenie spodni, pomyślał o ich dłoniach. O tym, że nie spotkają się już nigdy, a reumatyzm zastanie ich palce w kompletnie innych miejscach.
Okrutniejszą jednak była świadomość, że on już był na miejscu...

Yeah! Yeah! Whatever!




Editors – [An End Has a Start # 02] An End Has a Start

Brak komentarzy: