25 grudnia 2008

'44

To było wyjątkowo upalne lato; mimo końcówki ostatniej dekady września nie zamierzało ustąpić. Słońce niestrudzenie rozlewało się po strapionych elewacjach budynków, osmolonych gzymsach i wyszczerbionych zabytkowych zwornikach, krzesząc z nich ostatnie tchnienie przemijającego piękna, pomagając stać się jaśniejszymi i choć mniej zimnymi. Ulica była pusta i ogłuszona szarym popiołem, otulającym ją niby kobiercem śniegu - równie dobrze mogła być cmentarną aleją. Spalony - teraz popielaty - tramwaj, leżący przy dawnej aptece był tym samym, którym jeździł do gimnazjum na Myśliwieckiej. W pustych oczach błyskała myśl o tym, że kiedy wracał z niego do domu w maju ‘39, przy wtórze szumu śliwowicy w głowie, po zdanej maturze - przeżywał “tą” najszczęśliwszą chwilę. Nienaturalnie nagie drzewa, jakby ciągle w oszołomieniu, zdawały się kierować rachityczne, poranione konary ku niebu, przywodząc na myśl sylwetki skupionych pątników. Wygięte w absurdalnych pozach uliczne latarnie, pochylone ku zachodowi, kłaniały się niezbyt wdzięcznie przejeżdżającym z rzadka szarym, benzynowym ciężarówkom wiozącym żołnierzy w dwuczęściowych maskach przeciw gazowych, burząc zastałe skupienie. Powietrze było parne, ubranie kleiło się do skóry niczym gaza. Już Od jakiegoś tygodnia jasno było przez całą dobę, łuny ognia trawiły kolejne dzielnice, niebezpiecznie zbliżając się do ich przyczółka. Wszystko przesiąkło spalenizną zachłannego dymu, coraz częstsze spazmy dopadały ich płuca. W prawej kieszeni na piersi nosił jeszcze zeszłotygodniowy przydział Phillip Morrisów ze zrzutów, zastanawiając się czy kiedykolwiek nabierze jeszcze na nie ochoty. Nie odwrócił się, by spojrzeć na buchający ogień, zaczynający trawić kolejny budynek - oczy bolały go od nadmiaru światła. Właściwie ten blask nad horyzontem w innych okolicznościach mógłby wydać się zdumiewającym - zdeformowany nieustannymi bombardowaniami, tracący powoli pierwotny kształt, budynek Prudentialu ciągle mógł budzić zachwyt, a niewyobrażalny żar zniekształcający widok na dalsze dzielnice, deformował obraz jak krzywe zwierciadła luster, w niewyobrażalnej skali. W innych okolicznościach, ale nie w cieniu godziny “W”.

____

Czata 49. Po przebiciu do śródmieścia, została ich tylko garstka. Zbudowali barykadę w ślepej uliczce na Wilczej, z zamiarem bronienia się do końca. Nie minęły dwa dni, kiedy Goliat rozbił ich oddział. Próbowali oczywiście przestrzelić kabel, ale po kilkunastu strzałach zabrakło im amunicji, a zaporowy ogień Niemców uniemożliwił im jakąkolwiek drogę ucieczki. Eksplozje przeżyło tylko dwóch. Nazwijmy ich “M” i “P”. Po zakończeniu walk ukryli się w wieży starego kościoła na Chmielnej.

____

Obmacał kieszenie w nadziei znalezienia resztki niedojedzonych sucharów. Najpierw bluzę, potem spodnie. Nic nie znajdując, chwycił za brezentowy chlebak i po chwili z wymownym uśmiechem wygrzebał z niego puszkę zakonserwowanego, ciemnego chleba. Był twardy, ale jeszcze świeży. Macając dno torby, wyczuł ponad to walające się po nim dwa kawałki żelaza. Jeden z nich okazał się wystrzelonym pociskiem Mausera.
- Co ty ze sobą targasz? Jak dziecko!
- To jeszcze z początków powstania… Pamiątka po jednym “gołębiarzu”.
- I Co z nim?
- Zagubiony pocisk. Zniknął z całą kondygnacją.
- Nooo…- A to? -/pokazał mu obracając powoli miedzy palcami kawałek żelaza z ostrymi końcami/
- Odłamek. Granat na Woli. Niedługo przed przebiciem do Śródmieścia -/podwinął lewy rękaw Tarnjacke pokazując okazałą bliznę na przedramieniu , wyraźnie do końca jeszcze nie zagojoną/ - Na szczęście -/powiedział zdejmując odłamek z jego dłoni i i chowając z powrotem do chlebaka./
- Wiesz. Dobrze, że pancernym nie dostałeś, bo mógłbyś nie udźwignąć. -/powiedział pod koniec nie mogąc już powstrzymać się od wybuchu spazmatycznego śmiechu. Ten przyłączył się zaraz po nim. /

16.XII.08

Dj Shadow - Blood on the Motorway

Brak komentarzy: