8 stycznia 2009

U Krystyny

U Krystyny wszystko było jasne.
Jasne kosztowało 2,50, a lighty po 0,50 groszy każdy. Jasne było z Białorusi, a lighty z Ukrainy. Jasne jak sierpniowa noc, nie? Ale nikt sie nie skarżył, szczególnie, że wódka w innych melinach potrafi kosztować życie, a u Krystyny - uwierz! - niezmiennie 14 polskich nowych. Była sprzedawana w zakorkowanych gazetą butelkach po Tymbarku; dlaczego to już dłuższa historia. Każdy Krystynę znał, każdy szanował, wiedział gdzie to jest? co to jest? i za ile?

- pierdolone święta. - burknął bekiem Zdzichu, gładząc się po wydętym brzuchu.
- pierdolone... - powtórzył za Zdzichem od niechcenia Dzidek. Sprawiał wrażenie jakby kosztowało go to całą dzienną energię.
- a pani, pani Krysiu, też anty święta?
Krystyna kończyła właśnie napełniać kufel z kija i wywracając wzrok, postawiła go na przed nimi na blacie z taką siłą, że aż dziwne, że nie pękł w podstawie.
- dobrze, już dobrze pani kierowniczko! - Zdzichu machnął przepraszająco do Krystyny wycierającej wierzchem nadgarstka piane z lewego oka i odwrócił sie z powrotem.
- wyżej sra jak dupę ma - szepnął profesorskim tonem, do wycierającego jednorazówką blat Dzidka.
- wyżej sra... - nagle zatrzymał sie w pół jakby niemrawo, orientując sie co i przed kim zamierzał powtórzyć...
- no, no, no... - mruczał patrząc przepraszająco w stronę Krystyny za barem...
- co jest tobie też popuściła szpary? - krzyknął na całą salę. Był pijany. Na trzeźwo w życiu by sie tak nie odezwał. Bał sie Krystyny - jak wszyscy z resztą - bo w końcu to ona zarządzała zeszytem rozłożeń płatnych w ratach. Dzidek przez dłuższą chwilę wraz całą klientelą wpatrywał się w niego wzrokiem a'la Eastwood. Wszystko ucichło. Zdzich chwycił piwo i odszedł w stronę stolików, chcąc usiąść przy ostatnim niezajętym. Nie zdążył, zarobił centralna fangę i wyłożył sie jak długi na parkiet, licząc gwiazdy. Wyrzucono go "społem". Po chwili wrócił z czerwieniącym sie powoli okiem i krzyknął coś niezrozumiałego w drzwiach. Wyleciał z ryjem obitym jeszcze mocniej - tak jak w "300" Millera - armia na skinienie palca gotowa zginać. W tym przypadku nawet bez skinienia. Najśmieszniejsze, że mógł to być każdy z nich, nie przeszkadzało im to jednak jeszcze raz wyrzucić go przy wtórze dorozumianej aklamacji.
Krystyna jednak miała to wszystko w dupie. Przynajmniej udawała. Nawet nie spojrzała.

Po pięciu minutach wszystko działo się podobnie.

Nad drzwiami wisiał dzwonek. W takie dni praktycznie nie miał wolnego. Co chwila wchodzili "gracze", potem następni i następni, inni wychodzili regularnie upuścić zalegający mocz pod pobliskie balkony. Cyrkulacja powietrza była niezachwiana, w środku nie zdążyło się nawet zastać. Było i tak zimno. Pomieszczenie ogrzewał jedynie nieszczelny, gazowy piecyk, którego smrodem, po kilkunastu minutach przesiąkało całe ubranie. Smrodem, który nie zawsze chciał schodzić po pierwszym praniu.
Wszedł Roman, a właściwie wypełnił sobą to miejsce. Był potężny. Ubrany w kraciastą kurtkę z kożuchem wokół szyi i czapkę z nausznikami. Wyglądał jak drwal z Alaski. Kurtka podkreślała krepą budowę ciała i szerokie bary, a za duże rękawiczki, wydłużały optycznie jego ręce do kolan, nadając mu groteskowa, małpia sylwetkę. Co było najcharakterystyczniejsze to wyjątkowo pucułowate policzki - jakby cały czas miał usta pełne kluchów - przez co wszyscy wołali na niego Corleone.
Od wejścia pokazuje palcami, że zamawia dwa, Krystyna zawsze się upewnia, kiedy jest już przy barze, bo Roman 15 lat przepracował lokalnym tartaku i po prawdzie miał juz tylko te wspomniane wcześniej dwa palce. Kciuk i serdeczny, ze świeżym śladem po zdjętej obrączce.
- dwa tak?
- uhmm - /Uhmm było tym co najczęściej padało w tym miejscu. Przebijało z górą nawet klasyczne "kurwa". "Jeszcze raz?" - "Uhmm". "To samo?" - "Uhmm". "Kurwa znowu się puściła?" - "Uhmm". "Na zeszyt?" - "Uhmm" ... Ok, tutaj trzeba było być rentownym. Nie każdy mógł tak uhmmować przed Krystyną./
Krystyna odkapslowała butelkę i postawiła na serwetce przed nim. Nie zdążyła postawić drugiego, a ostatnim co zostało z pierwszego była piana, która wycierał rękawem z ust.
- jak święta w Corleone? - zapytała z autentyczną troską. Była to jedna z nielicznych osób które lubiła.Roman nie wiedział specjalnie co odpowiedzieć zakreślił ręką koło w powietrzu i wydął bezradnie policzki, uwydatniając je jeszcze bardziej /jeżeli było to w ogóle możliwe/
- jak to święta... - odpowiadając w końcu - kolorowo - dodał, po chwili reflektując się że mogło to zabrzmieć zbyt na odpierdol
- mój spił się już przed wigilią, rozwalił pół zastawy ustawiając na stole... myślałam ze skurwiela uduszę... jak kolorowo to chyba dobrze...
- niezupełnie - roztarł zimne policzki, przysuwając się w stronę piecyka - wracałem z roboty. klasycznie. zielono, żółto, czerwono, a potem już tylko niebiesko.
- ile?
- niecały promil... - odpowiedział, powstrzymując pięścią nadchodzący bek po piwie. Krystyna poklepała go współczująco po ramieniu i odeszła dalej nalewać.
Zebrała się już spora kolejka, odliczająca właśnie grosz od grosza. Widać było, że sporo im brakuje
- Władek! - powiedział jeden z nich - Zrób tak, żeby było dobrze! - i wypchnął jednego z nich w kierunku spodziewającej się zaraz padnących słów Krystyny za barem.
Pewnie, że najlepiej jak jest dobrze.

Stolik w cieniu, koło zbierającego kurz fikusa jest zawsze zajęty. Zwykle przez Mariana, odwróconego do wszystkich plecami. Marian ajkejej Śmieć-Men. Jedyne czego nienawidził to pastwienia się nad oparami z dna. Potrafił powtórzyć to po kilka razy w ciągu dnia. Był strasznym nudziarzem, nikt go nie lubił... Chyba, że jego matka dostała akurat rente. Podchodził właśnie do lady. Z kieszeni udało mu się wysupłać na prawie całe piwo. Niewiele brakowało.
- 40 groszy Antek. - zwrócił się błagalnym tonem.
- spierdalaj - uciął Antek i odwrócił się z powrotem do baru
- Romuś - tu już bez większej nadziei.
- nalej mu - powiedział Roman, patrząc na cycki Krystyny.
- życie mi ratujesz - wykrztusił, prawie płacząc ze wzruszenia - jestem twoim dłużnikiem.
- ale bierz to i spierdalaj - dodał Roman, kiedy zobaczył jak ten zaczynał rozsiadać się obok niego. Wszyscy mieli tu podstawowe instynkty. Wyczuwali gdy ktoś był przy sianie, jak krwawiącą zwierzynę, dosłowniej - jak rekiny krew.
- skurwysyny ... - westchnął Corleone... kiedy spojrzał na swoje podbite oko w lustrze za barem. Jego twarz była niemniej szorstka, niż głos - przypominała papier ścierny.
Wszyscy to skurwysyny. Nie inaczej.

W tivi nadali wiadomości. Krystyna podbiła dźwięk. Po menelni rozeszło się buczenie i pojedyncze dźwięki około-werbalnego protestu. Na ekranie pojawił sie kolejny polityk, z czerwoną twarzą i tętniącą żyłą na szyi. Krystyna lubiła wiedzieć "Co się dzieje w wielkim świecie?" oglądała co wieczór wiadomości i czytała gazety wygrzebane przez Mariana ze śmietników. Jako jedyna tutaj glosowała. Jako jedyna wiedziała co to kohabitacja i impiczment, ale jej życie niewiele różniło się poza tym od życia kogokolwiek komu kiedykolwiek odkapslowała albo od czasu do czasu dodatkowo wzbogaciła piwo. Bo u Krystyny wszystko było jasne, ale kiedy wracała do domu nocą nic już takie nie było.

Wtedy chyba dopiłem piwo i wyszedłem. Polityki - widzisz - nienawidzę, bardziej niż kurew.

_____________

"Don't Try!".

Brak komentarzy: