Wiele się zmieniło przez ten czas. Studia, praca, mieszkanie, ślub i jasny błękit ścian pokoiku dla dziecka; prześlicznej córeczki. Kilka lat później okazało się, że czas się cofa. Najpierw stracił posadę, później szacunek do siebie, wreszcie nadzieje. Jedyne co zyskał to zasiłek. Żona została przy nim tylko dlatego, że miała zbyt mało pieniędzy by od niego odejść. Żyli pod jednym dachem w czwórke: dziecko, on, ona i Prozac.
Nie minęło wiele czasu, kiedy jego twarz stała się przygnębiająco ziemistym odcieniem czerwieni, przechodzącej w fiolet. Tych, których zaczepiał na ulicy, byli przekonani, że stoi przed nimi facet, który dubbingował Himilsbacha. Umiał to wykorzystać. Nirwane osiągał kiedy na jego dłoni - pokrytą zrogowaciałym naskórkiem, zakończonej nieruszonymi od miesięcy paznokciami, przypominające czarne półksiężyce - zabłyszczało kilka miedziaków.
"Mały książe". "Pije żeby ...". Nie inaczej, choć brzmi to niemniej żenująco niż złota myśl Cohelo.
Któregoś dnia, po kilkudniowym ciągu, zdecydował ze sobą skończyć. Nikomu nic nie mówiąc. Założył puchową kurtkę Helly Hansen'a - wspomnienie lepszych dni, które pokrył brud i dość spora liczba oczek na ortalionie wypalonych plugawymi szlugami. W wewnętrznej kieszeni spoczywał spokojnie Smith & Wesson 67. Żony nie było w domu. Złapała gdzieś zlecenie na nocne sprzątanie biurowców.
Ostatni raz uchylił drzwi błękitnego pokoiku, swojej córeczki. Była najpiękniejszym dzieckiem na ziemi. Spała wtulona w plusz czegoś co miało być misiem, a w rzeczywistości przypominało bardziej psa na dwóch nogach; z palcem wskazującym zawiniętym w spirale jej złocistego loka. To było jak piorun, w ułamku sekundy jego myśli opanowało szaleństwo. Musowały jak Alkazeltzer. Usiadł na podłodze. Słuchał najpiękniejszego koncertu jakiego uświadczył. Nie powstała tak płyta. Tylko cichutki świst jej oddechu. Dwa razy szybsze tempo pulsu, kiedy przybierał nawet pozór nierównomierności. Był jak cerber, gotowy rozszarpać najbardziej enigmatycznych gości gotowych podnieść na nią rękę. Płakał, nasłuchując kolejnego oddechu, który miał stać się preludium jutra.
Die Fantastischen Vier - [4:99 #11] Weiter als du denkst
11 grudnia 2007
Breath
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz