Odkąd pamiętam świat zawsze okazywał się być jednym, wielkim kłamstwem. Kłamstwem były kolorowe reklamy Matchbox'a, które puszczali zawsze przed wieczorynką, bo w niej przecież listonoszowi Patowi wystarczał tylko kot i nudne życie. Iluzją, był Firebird z Knight Rider’a, bo u nas na osiedlu podniecaliśmy się jak ktoś pod Polonezem poprowadził podwójny wydech. Tak samo jak złudzeniem były nasze podwórkowe wojny, w których my byliśmy zawsze Polską, a ci drudzy zawsze przegranymi. Nie wiem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że to pieniądz ogniskuje wokół siebie wszystko i wszystkich, może właśnie wtedy kiedy, usłyszałem od rodziców, że uczę się tylko dla siebie i kiedy zaraz dodali, że właśnie dlatego powinienem pójść na prawo.
To, że świat dzieciństwa, był prostszy, było jedynie zasługa tego, ze nie widzieliśmy, niczego dołującego w setkach ton domów z wielkich płyt przypadających na kilometr kwadratowy i tym rozbudowanym kulcie bylejakości. Nas samych: pokoleniu wyżu demograficznego i pokoleniu groszowych pensji.
Dziś spaceruję pustymi, niedzielnymi ulicami, zaglądając w perłowo-niebieską poświatę okien. Zadaje sobie to pierwotne pytanie credo: "A może nie musi tak być?" Może racje miał Tony Motana? Może tylko stworzyliśmy sobie swiat, pielęgnowanych w nas wad, a świat, który nas rzeczywiście interesuje znajduje się kilkaset kilometrów stad. Namiastka świata dzieciństwa, przyprawionego świadomością?
Może świat rzeczywiście jest nasz?
Z zamyślenia brutalnie wyrwał mnie szary, liniejący kundel załatwiający się na moje nowe, białe sneaki. Spojrzałem w niebo, jakbym chciał krzyknąć to podręcznikowe: „Dlaczego!?”. Widocznie tak musiało być, taka jest chronologia wszystkiego – jeśli jesteś na dnie to czy zależy ci na czymkolwiek? Pozwoliłem mu skończyć, to on był w tym układzie panem swego losu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz