Nie wiem, która to szklanke wlałem do żołądka tego wieczoru. Niby powinienem pamietac bo każdy przelew wykrzywiał maksymalnie moją twarz do granic możliwośći informując przy tym wszystkich, że bacardi mi wyraźnie nie podchodzi.
- Była tu, pytała o ciebie. - powiedział facet za barem, zanim polał mi kolejnego drinka teatralnie wyćwiczonym gestem, natykając się na ściane obojętności.
- Nie dzisiaj nie pozbedziesz sie mnie tak łatwo.. - powiedziałem po kilkudzisesieciosekundowej zawieszce. Uświadomił sobie, że pierwotna koncepcja wyjebania mnie z tad wzięła w łeb i zmusiła do obmyślenia planu B.
- Co się kurwa z tobą dzieje od kilku dni nic tylko użalasz sie nad swoją pieprzoną wegetacją. Weż sie zbierz do kurwy nędzy. - powiedział w końcu podkurwiony, utwierdzając mnie ostatecznie w przekonaniu, że do myslicieli raczej nie należał. Spojrzałem w jego żałosne spojrzenie, próbujace nieudolnie współczuciem zasłonić pogarde.
Przekonywałem przez chwile sam siebie, że jeszcze mam resztki godności. Podniosłem się, przygasiłem peta i i wyszedłem. W drzwiach natknęłem się na nią.
"Of all the gin joints in all the towns in all the world, she walks into mine."
- Szukałam cię wszędzie! - powiedziała lekkim głosem, którego niski dźwięk, mógłby uchodzić za encyklopedyczną definicje zmysłowości. - Pozwól mi wytłumaczyć!
Chciałem odpowiedzieć coś w stylu Ricka z Casablanki, ale przy największym nawet wysiłku ciągle byłem kilka skal niżej od niego.
- Tak? - powiedziałem. Nie stać mnie było na wiekszą błyskotliwość.
- Kocham cię. - powiedziała z wyraźnym wzruszeniemi i mimo że przytrzymywałem się asekuracyjnie o ściane, poczułem jak kolana miękną mi z każdą sylabą wypływającą a jej ust.
Spojrzałem w jej czarne oczy, bezdenne jak jej miłość. Widziałem, w nich jakiś żal, prośbe o jakąś kolejną szanse. Czuła się winna, myślała że to przez nią pije już kolejny dzień.
Piłem bo miałem dośc tego pieprzonego miejsca, tego, że właśnie wypierdolono mnie kolejnej roboty, wreszcie dość miałem tych wszystkich złudzeń jakie wciąż przetwarzał mój mózg, o tym, że kiedyś z tąd wyjade i nigdy już nie wróce.
- To nie tak ... - wyszeptałem, przerywając wpół zdania, dodając: - Ja ciebie też.
Czym, niby miałem się przejmować, w końcu to nie była zdrada, to był tylko seks.
Musnęła delikatnie mój policzek, zmieniając dotyk w lekki podmuch ust, które szeptają słowa będące największą rozkoszą. Zanurzyłem palce w jej czarne włosy i zbiliżyłem jej twarz do mojej. Patrzac w jej oczy powiedziałem że ją ubóstwiam, na co zareagowała delikatnym parsnięciem śmiechu, które miało ten rodzaj smaku, który jest najrzyjemniejsza pieszczotą. W takich chwilach człowiek nie myśli o tym czy to co robi jest dobre czy złe, topi się w tych chwilach, marzac by spadać coraz głębiej i nie osiągając nigdy namacalnej bariery granic rozkoszy, marząc o tym by życie ciągle było spływem ku kulminacji z jednoczesną pewnością i ta nigdy nie nastąpi. Chciałem już zawsze wdychać jej powietrze i zapach włosów, zawsze wpatrywać jej lekko rozwarte usta. Jeszcze przed chwilą łudziłem się zasadami, przyjaźnią, wszystkimi tymi wielkimi rzeczami, teraz odpłynąłem tak daleko, że miałem gdzieś siebie z przed chwili powtarzającego wciąż sobie, że są rzeczy, których się nie robi. Byłem tylko ja i ona. Byliśmy MY. Spleceni w odrętwiałym tańcu racjonalizmu, tkanego zupełną beztroską. Wolni od wszelkiego rodzaju uprzedzeń, kompleksów i pruderii jakiej uczono nas w domach. Wolni w niewoli, życia, które rysowało przed nami drugi cień szansy.
- Była tu, pytała o ciebie. - powiedział facet za barem, zanim polał mi kolejnego drinka teatralnie wyćwiczonym gestem, natykając się na ściane obojętności.
- Nie dzisiaj nie pozbedziesz sie mnie tak łatwo.. - powiedziałem po kilkudzisesieciosekundowej zawieszce. Uświadomił sobie, że pierwotna koncepcja wyjebania mnie z tad wzięła w łeb i zmusiła do obmyślenia planu B.
- Co się kurwa z tobą dzieje od kilku dni nic tylko użalasz sie nad swoją pieprzoną wegetacją. Weż sie zbierz do kurwy nędzy. - powiedział w końcu podkurwiony, utwierdzając mnie ostatecznie w przekonaniu, że do myslicieli raczej nie należał. Spojrzałem w jego żałosne spojrzenie, próbujace nieudolnie współczuciem zasłonić pogarde.
Przekonywałem przez chwile sam siebie, że jeszcze mam resztki godności. Podniosłem się, przygasiłem peta i i wyszedłem. W drzwiach natknęłem się na nią.
"Of all the gin joints in all the towns in all the world, she walks into mine."
- Szukałam cię wszędzie! - powiedziała lekkim głosem, którego niski dźwięk, mógłby uchodzić za encyklopedyczną definicje zmysłowości. - Pozwól mi wytłumaczyć!
Chciałem odpowiedzieć coś w stylu Ricka z Casablanki, ale przy największym nawet wysiłku ciągle byłem kilka skal niżej od niego.
- Tak? - powiedziałem. Nie stać mnie było na wiekszą błyskotliwość.
- Kocham cię. - powiedziała z wyraźnym wzruszeniemi i mimo że przytrzymywałem się asekuracyjnie o ściane, poczułem jak kolana miękną mi z każdą sylabą wypływającą a jej ust.
Spojrzałem w jej czarne oczy, bezdenne jak jej miłość. Widziałem, w nich jakiś żal, prośbe o jakąś kolejną szanse. Czuła się winna, myślała że to przez nią pije już kolejny dzień.
Piłem bo miałem dośc tego pieprzonego miejsca, tego, że właśnie wypierdolono mnie kolejnej roboty, wreszcie dość miałem tych wszystkich złudzeń jakie wciąż przetwarzał mój mózg, o tym, że kiedyś z tąd wyjade i nigdy już nie wróce.
- To nie tak ... - wyszeptałem, przerywając wpół zdania, dodając: - Ja ciebie też.
Czym, niby miałem się przejmować, w końcu to nie była zdrada, to był tylko seks.
Musnęła delikatnie mój policzek, zmieniając dotyk w lekki podmuch ust, które szeptają słowa będące największą rozkoszą. Zanurzyłem palce w jej czarne włosy i zbiliżyłem jej twarz do mojej. Patrzac w jej oczy powiedziałem że ją ubóstwiam, na co zareagowała delikatnym parsnięciem śmiechu, które miało ten rodzaj smaku, który jest najrzyjemniejsza pieszczotą. W takich chwilach człowiek nie myśli o tym czy to co robi jest dobre czy złe, topi się w tych chwilach, marzac by spadać coraz głębiej i nie osiągając nigdy namacalnej bariery granic rozkoszy, marząc o tym by życie ciągle było spływem ku kulminacji z jednoczesną pewnością i ta nigdy nie nastąpi. Chciałem już zawsze wdychać jej powietrze i zapach włosów, zawsze wpatrywać jej lekko rozwarte usta. Jeszcze przed chwilą łudziłem się zasadami, przyjaźnią, wszystkimi tymi wielkimi rzeczami, teraz odpłynąłem tak daleko, że miałem gdzieś siebie z przed chwili powtarzającego wciąż sobie, że są rzeczy, których się nie robi. Byłem tylko ja i ona. Byliśmy MY. Spleceni w odrętwiałym tańcu racjonalizmu, tkanego zupełną beztroską. Wolni od wszelkiego rodzaju uprzedzeń, kompleksów i pruderii jakiej uczono nas w domach. Wolni w niewoli, życia, które rysowało przed nami drugi cień szansy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz