Ballantines z lodem zeskrobanym ze ścian zamrażarki, pamiętający chyba jeszcze czasy, kiedy Pasja była hitem sezonu – towarzyszył mi od dłuższego czasu.
Nie wiem, który dzień już piłem do lustra. Chyba coś ponad tydzień. Ciągle wycieram ten fotel, próbując zrozumieć, po co ja to właściwie robię. Żeby zapomnieć? Boże! Jakie to jest banalne. Urządzanie pijackich maratonów, z powodu odejścia miłości mojego życia, o której próbuje myśleć w kategorii kurwy, ale prawda jest taka, że jedyną rzeczą której teraz pragnę to, to by tu teraz weszła i zobaczyła mnie w tej najżałośniejszej z form. W brudnych gaciach i poplamionej browarem koszulce, która tak śmierdzi szlugami, że nie będę potrzebował palić do końca tygodnia. Pragnęłem tylko zobaczyć ten wyraz wzruszenia na jej twarzy, nawet jeśli byłby on tylko prymitywną jego imitacją, wynikającą z litości, tego najtańszego najtańszego ludzkich uczuć.
Jednak zapaliłem - zawsze miałem w sobie coś z hardcorowca.
- Co dalej? - zapytałem siębie zachrypniętym głosem. Kończy się skrzynka Ballantines’a, którą ze współczucia podarował mi kumpel, jako zadośćuczynienie, że nie może mnie teraz niańczyć. Skrzynka ma się rozumieć zajebana, z pobliskiego Pubu, tej lepszej "wicie rozumicie" prominiencji. Miałem w sobie jeszcze na tyle resztki godności, by nie pić z indianami z pobliskiej piwiarni, ale i za mało siana by przejść się do lepszej knajpy.
- Koniec! - powiedziałem prawie krzycząc. - Nie ma jej i już nie będzie. Nie przyszła, nie zadzwoniła, ma cię w dupie! Po co nawzajem okłamywaliśmy się, tymi regułkami o miłości. Nigdy jej nie kochałem, byłem z nią z przyzwyczajenia, dla spokojnego snu, dla wspólnych empetrójek, wygolonej cipki i stymulujących dialogów. Brakowało mi jej, zawsze będzie już mi jej brakować, chociaż brak mi tylko bliskości. Bliskości, nie miłości, brak mi tego strachu przed samotnością, przed samotnością która stała się faktem.
Zwykle leżelibyśmy teraz na kanapie palac jej Slimy i snulibyśmy plany wspólnej przyszłości, dzieciaków. Chłopiec miał zostać następcą Hendrixa, dziewczynka absolwentką sztuk pięknych, modelką, aktorką i lesbijką jednocześnie. Takie czasy. Jak zwykle wkurwiałbym się jej zakompleksieniem fizycznym, bo kiedyś powiedziałem, że podobają mi się kobiety o wyglądzie wieszaka, które często oglądałem na FashionTV. Ona z kolei głośno zastanawiałaby się nad tym kiedy będzie ten pierwszy raz, gdy mi nie stanie. Tak! Popełniliśmy wszystkie błędy tzw. nowoczesnego związku, przed którymi przesrzegają pisma dla kobiet.
Wziąłem prysznic. Czułem jak - dosłownie - woda zmywa ze mnie zaskoczenie, później zdziwnie, wreszcie ta tygodniową rozpacz. Znikały stopniowo spływając do odpływu, stając się świeżą, ale jednak historią.
Ubrany w w ostatnią czystą koszule, postanowiłem pójść do pobliskiego portu, jak zawsze, kiedy było mi dobrze, z ta różnicą, ze teraz tak nie było. Wcześniej miałem zasadę, że idę tam tylko wtedy kiedy czuje się dobrze, bo to jedno miejsce chciałem zostawić czyste, nieskażone całym moim syfem jakie za sobą targałem całe życie. Godziłem się de facto, że znika w moim życiu ostatnia świętość, po Bogu, którego odrzuciłem kiedy pierwszy raz poszedłem z kobietą do łóżka i po rodzinie, która odrzuciała mnie sama, kiedy postanowiłem, żyć na swój własny sposób, inny od małomieszczańskiego archetypu życia. Po prawdzie oba te schematy śmierdzą na kilometr, tak moje jak i ich. Godziłem się na to. Nie byliśmy jakąś specjalnie kochającą się rodziną, pomagaliśmy sobie nazwzajem i poświęcaliśmy się czasem dla siebie, ale każdy chciał w tym schemacie mieć przede wszysktkim siebie. Może to była uczciwsza sytuacja, niż mój związek z "kobietą mojego życia'? Tam nie padło nigdy słowo kochać, w jakiejkolwiek deklinacji, bo i paść nie mogło.
Postawiłem kołnierz od koszuli, łudząc się, że może to miejsce mnie nie pozna. Usiadłem na ławce, kawałek od latarni, na tyle daleki, że nie byłem dla nikogo widoczny, ale każdy był widoczny dla mnie. Nikogo jednak nie zauważyłem, niby dlaczego, o tej porze przecież normalni ludzie śpią? Nie chciałem już palić, pić ... po prostu zaczęłem płakać.
Nie miałem już nikogo. Właściwie już nie żyłem. Znikałem.
Nie wiem, który dzień już piłem do lustra. Chyba coś ponad tydzień. Ciągle wycieram ten fotel, próbując zrozumieć, po co ja to właściwie robię. Żeby zapomnieć? Boże! Jakie to jest banalne. Urządzanie pijackich maratonów, z powodu odejścia miłości mojego życia, o której próbuje myśleć w kategorii kurwy, ale prawda jest taka, że jedyną rzeczą której teraz pragnę to, to by tu teraz weszła i zobaczyła mnie w tej najżałośniejszej z form. W brudnych gaciach i poplamionej browarem koszulce, która tak śmierdzi szlugami, że nie będę potrzebował palić do końca tygodnia. Pragnęłem tylko zobaczyć ten wyraz wzruszenia na jej twarzy, nawet jeśli byłby on tylko prymitywną jego imitacją, wynikającą z litości, tego najtańszego najtańszego ludzkich uczuć.
Jednak zapaliłem - zawsze miałem w sobie coś z hardcorowca.
- Co dalej? - zapytałem siębie zachrypniętym głosem. Kończy się skrzynka Ballantines’a, którą ze współczucia podarował mi kumpel, jako zadośćuczynienie, że nie może mnie teraz niańczyć. Skrzynka ma się rozumieć zajebana, z pobliskiego Pubu, tej lepszej "wicie rozumicie" prominiencji. Miałem w sobie jeszcze na tyle resztki godności, by nie pić z indianami z pobliskiej piwiarni, ale i za mało siana by przejść się do lepszej knajpy.
- Koniec! - powiedziałem prawie krzycząc. - Nie ma jej i już nie będzie. Nie przyszła, nie zadzwoniła, ma cię w dupie! Po co nawzajem okłamywaliśmy się, tymi regułkami o miłości. Nigdy jej nie kochałem, byłem z nią z przyzwyczajenia, dla spokojnego snu, dla wspólnych empetrójek, wygolonej cipki i stymulujących dialogów. Brakowało mi jej, zawsze będzie już mi jej brakować, chociaż brak mi tylko bliskości. Bliskości, nie miłości, brak mi tego strachu przed samotnością, przed samotnością która stała się faktem.
Zwykle leżelibyśmy teraz na kanapie palac jej Slimy i snulibyśmy plany wspólnej przyszłości, dzieciaków. Chłopiec miał zostać następcą Hendrixa, dziewczynka absolwentką sztuk pięknych, modelką, aktorką i lesbijką jednocześnie. Takie czasy. Jak zwykle wkurwiałbym się jej zakompleksieniem fizycznym, bo kiedyś powiedziałem, że podobają mi się kobiety o wyglądzie wieszaka, które często oglądałem na FashionTV. Ona z kolei głośno zastanawiałaby się nad tym kiedy będzie ten pierwszy raz, gdy mi nie stanie. Tak! Popełniliśmy wszystkie błędy tzw. nowoczesnego związku, przed którymi przesrzegają pisma dla kobiet.
Wziąłem prysznic. Czułem jak - dosłownie - woda zmywa ze mnie zaskoczenie, później zdziwnie, wreszcie ta tygodniową rozpacz. Znikały stopniowo spływając do odpływu, stając się świeżą, ale jednak historią.
Ubrany w w ostatnią czystą koszule, postanowiłem pójść do pobliskiego portu, jak zawsze, kiedy było mi dobrze, z ta różnicą, ze teraz tak nie było. Wcześniej miałem zasadę, że idę tam tylko wtedy kiedy czuje się dobrze, bo to jedno miejsce chciałem zostawić czyste, nieskażone całym moim syfem jakie za sobą targałem całe życie. Godziłem się de facto, że znika w moim życiu ostatnia świętość, po Bogu, którego odrzuciłem kiedy pierwszy raz poszedłem z kobietą do łóżka i po rodzinie, która odrzuciała mnie sama, kiedy postanowiłem, żyć na swój własny sposób, inny od małomieszczańskiego archetypu życia. Po prawdzie oba te schematy śmierdzą na kilometr, tak moje jak i ich. Godziłem się na to. Nie byliśmy jakąś specjalnie kochającą się rodziną, pomagaliśmy sobie nazwzajem i poświęcaliśmy się czasem dla siebie, ale każdy chciał w tym schemacie mieć przede wszysktkim siebie. Może to była uczciwsza sytuacja, niż mój związek z "kobietą mojego życia'? Tam nie padło nigdy słowo kochać, w jakiejkolwiek deklinacji, bo i paść nie mogło.
Postawiłem kołnierz od koszuli, łudząc się, że może to miejsce mnie nie pozna. Usiadłem na ławce, kawałek od latarni, na tyle daleki, że nie byłem dla nikogo widoczny, ale każdy był widoczny dla mnie. Nikogo jednak nie zauważyłem, niby dlaczego, o tej porze przecież normalni ludzie śpią? Nie chciałem już palić, pić ... po prostu zaczęłem płakać.
Nie miałem już nikogo. Właściwie już nie żyłem. Znikałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz