18 sierpnia 2007

***

Nie było to idealne tło dla niezapomnianego zachodu słońca. Przez ostatni tydzień pemanentnie lało. Nie inaczej było teraz. Śladowym ilościom słońca, zakrytego przez czarno - granatowe chmury, towarzyszył średnio intensywny wiatr.

Gdy na moment przestało padać, by za kilkanaście minut przypierdolić znów ze zdwojoną siłą, na plaże zeszło kilkudziesięciu ludzi by zobaczyć choć raz zachód słońca, w czasie urlopu tudzież wakacji, zależnie od opcji w dowodzie. Właściwie by zobaczyć jego namiastkę.

Między nimi byłem ja, próbujący gdzieś znaleźć kilka metrów dystansu od tłumu grubych bab, małżeństw z długim stażem i masie dojrzewających dzieciaków z wyrazem niezadowolenia na twarzach. Nie miałem wyjścia, musiałem usiąść obok pary zakochanych w wieku nieokreślonym, a dwiema dziewczynami z prawej, które siedziały akurat na linii mojego potencjalnego widoku.

Z początku jak zwykle odpaliłem szluga, bo od kilku lat nie umiałem przeżyć czegokolwiek bez niego miedzy palcami. Miałem wrażenie, że jest to jakiś niewidzialny parawan, który potrafi mnie skutecznie oddzielić od tych na, których nie patrzyłem teraz zbyt chętnie.

Nie wiem co wyzwalało we mnie przekonanie, że wszyscy którzy tu się zgromadzili stanowili debilne wyjątki zaprzeczające samym sobą, że człowiek jest cudowną i uduchowioną istotą. Jak ta stara, zniszczona PRL’em baba o twarzy sklepowej w GS- ie z przed dwóch dekad. Jej męża, który pewnie z żoną przeżyli najromantyczniejszą chwile w ich małżeństwie w trakcie oglądania jakiegoś telenowelowego zbliżenia bohaterów z ekranu, a chwila przeżywana teraz stanowi jedno z piękniejszych wydarzeń w ich życiu, które przegapiają własnie pierdoląc trzy po trzy – i informując jednocześnie przy tym wszystkich w promieniu kilku metrów - o jutrzejszym pociągu i o tym co spakować do tej dużej walizki.

Zaczyna się.

Jak zwykle w takim momencie zamiast się skupić na samym przedstawieniu, podkurwiam się, słysząc debilne dzwonki przychodzących do ludzi sms- ów. Nie zastanawiam się nad tym co teraz wystkukują. Ja to kurwa wiem! "Oglądam właśnie romantyczny zachód słońca. Ta chwila jest magiczna.". Tradycyjnie obowiązkiem jest pisanie takich rzeczy, popijając kolejny browar kupiony za mniej niż 2 złote i patrząc we wszystkie strony, tylko nie na samo, coraz ciemniejsze sklepienie. Nie wiem sam czy to nawet ten najtańszy romantyzm.

Nie będę pisał o tym jak to wyglądało, bo żadne słowa tego nie wyrażą, choć ta fraza jest tak otrzaskana i tutaj może brzmieć jak usprawiedliwienie emocjonalnej imopotencji. Wspomnę tylko, że ludzie, którzy jeszcze chwile temu mnie ostro podkurwiali, znikneli za parasolem kilku sekund wstecz. Pod parasolami dosłownie. Pozostawiając tych kilku, których wrażenie emocjonalne wydaje się być silniejsze niż siła przyzwyczajenia.

Prawdą jest jednak to, że zostałem tyko ja i dziewczyna siedząca trzy metry dalej. W zasięgu naszego wzroku kilometry samotności z lewej jak i prawej strony. Mijały minuty, słońce chowało się powoli za łukiem horyzontu. Z każdą kolejną chwilą narastało we mnie dziwne uczucie, jedności z tą dziewczyną. I choć miałem świadomość, że połączył nas przypadek, magia świata zatrzymanego, nigdy chyba nie poczułem silniejszej więzi z jakąkolwiek inną kobietą. Nie miało znaczenia, że nie znaliśmy swoich pragnień, myśli i złudzeń, bo na tą chwile staliśmy się jednością. Jakkolwiek ta jedność wydawała się właśnie złudzeniem.

Nawet nie zauważyłem kiedy przestało padać. Gdy wreszcie zdałem sobie z tego sprawę, uświadomiłem sobie, że nie pamiętam kiedy widok morza kładącego się do snu, sprawił, że przypalony papieros zamienił się w popiół bez ani jednego macha. Nie wiem tylko, czy teraz sprawiła to natura, ta dziewczyna czy całokształt tej sytuacji.

Po pierwszej chwili uniesienia, zacząłem sobie uświadamiać, że odpływam trochę za daleko, karmiąc się złudzeniem, przybierającym kształt marzenia. Miałem świadomość taniości tego wszystkiego, ale z drugiej strony głęboko to pierdoliłem, bo niby dlaczego wszystko musi karmić się dobrym smakiem!? Kto powiedział, że gust nas wartościuje!?

Nie wiem czy istnieje świat idealny, w który od pewnego czasu zaczęłem obsesyjnie wierzyć, przekreślając wszystko co do niego nawet trochę nie pasowało, ale to złudzenie sytuuje mnie chyba gdzieś blisko niego.

Słońce właściwie stało się już historią dla dzisiaj. Postawiało jeszcze swoje resztki podpisując się resztkami światła pod chmurami dość gęsto – jak to po deszczu – tu porozsadzanymi.

Siegnęłem po papierosa i choć ten był suchy, to zapałki które nieudolnie, próbowałem odpalić jedna za drugą zawodziły mnie z każdą chwilą coraz bardziej.
- Trzymaj. - usłyszałem z mojej prawej. Ujrzałem ją, wyciącającą w moją strone rękę z zapalniczką. Byliśmy już całkiem przmoczeni. Jej włosy pewnie zwykle puszyste, zamieniły się w nieregulanie poprzyklejane do czoła kosmyki. Nie była powalająca piękna, ale takiej dziewczyny nigdy bym nie wyrzucił z łózka.
- Będziesz miał jedną więcej. Powiedziała patrząc na moje ręce, ciągle walczące z zapałkami. Uśmiechała się. Wziąłem i przypaliłem szluga bez słowa, mrugając oboma oczami na znak, że dziękuję.

Myśl, że mam do czynienia z jednorazową usługą runęła, gdy spytała się czy może tutaj usiąść.
- Pytam bo wygladasz mi na gościa, który lubi być sam ze sobą.
- Od czasu do czasu.- Odpowiedziałem, zastanawiając się czy, aż tak przypominam Świetlickiego? To jej wystarczyło. Usiadła opierając się ręką na moim ramieniu. Momentalnie po tym manewrze zaczęła grzebać w swoim plecaku, przerzucając wszystkim co tam miała, głównie kompaktami i butelkami o nazwach pisanych cyrylicą, udając, że czegoś szuka.

Zrozumiałem.

Chodziło tylko o szluga.

1 komentarz:

Agata pisze...

dlatego wolę wschody.