5 października 2010

NY State Of Mind

To było miejsce jakich wiele, ale mimo wszystko czuło się jego unikatowość. 
Brooklyn. NY.
Miejsce gdzie ściany zdobią murale Biggiego jak w tym wersie Kweli'ego.
Rozmawialiśmy już jakieś kilka kolejek, ale to nie z tego powodu nie pamietam żadnego ze słów jakie padły tego wieczoru. Pamiętam tylko jej usta i tembr jej potoczystego, rytmicznego flow, tak jakbym siedział z nosem przylejonym do szyby i widział wszystko, ale nie mógł w tym uczestniczyć. Jak narrator w "Śniadaniu u Tiffany'go". Wszystko wokół zaczęło się topić, ściany, stoły, powietrze... Najbardziej ono. Jakby wszystko było jedną wielka astralna projekcją.
Wpatrzony czerwień jej warg, siedziałem podpierając dłonią glowę. Ale to nie było zmęczenie. Ono przestało istnieć. Tylko te otwarte usta z jakimi łapie sam siebie podczas kinowych projekcji. Osłupienie.
Strike a pose! Spójrz na mnie, największy ritard od czasów Corcky'ego Tatcher'a.
Jej brzmienie oplotło mnie jak papierosowy dym, dyktowało każde mrugnięcie oka i pulsujący, narastający zachwyt. To jest jedna z rzeczy które stają się naturalną koleją rzeczy. Jak odruch bezwarunkowy. Jak nocne polucje. Damn! Wszystko zaczęło świecić. Reset. Reset. Milion resetów na minutę.
Pomyslałem o tym co przeczytałem u Bukowskiego. "Jak to jest być „najpiękniejszą dziewczyną w mieście” i dotykać swoich nóg, gładzić własny brzuch?". I urosłem w okolicy kroku. A może to było trochę wcześniej?
W ciągu kilku sekund zapomniałem miliony definicji, które powtarzam jakby były zloopowane. Nie było już we mnie zdań zaczynających się od: brudne, egzystencjalne, tanie, pesymistyczne, dekadenckie. Czułem, że one mogłby okraść mnie ze światła. Jak klisza.

Pop! - [ Music & Lyrics OST # 01 ] Goes My Heart

 


Brak komentarzy: