15 czerwca 2010

Fat Boy In The Corner

Słońce odbijające się w kratach kłuje mnie w oczy zaraz po przebudzeniu. Przykrywam twarz puchową poduszką, próbując walczyć jeszcze, o choć krótką chwilę snu. Nie muszę patrzeć na zegarek, wiem, że za chwilę będzie siódma. Późną jesienią słońce wstaje chwilę przed dzwonkiem wzywającym na poranny apel. Przyciskam mocniej poduszkę do twarzy, na tyle silnie, ze nie jestem w stanie oddychać, płótno poszewki szczelnie przykleja się do oczu i wchodzi w uszy. Mimo wszystko jest już za późno, nie dam rady zasnąć. W uszach dzwoni mi mechanizm dzwonka, który usłyszę lada moment i wszystko, na co teraz mogę sobie pozwolić to zapętlony sen, co kilkadziesiąt sekund przerwany przebudzeniem i dźwiękiem, którego jeszcze nie słyszałem. Szarpię się jeszcze chwilę z przebudzeniem, ale w końcu odpuszczam. Zwalniając uścisk poduszki z twarzy wdycham powietrze przesiąknięte zapachem krochmalu i lawendowego płynu do płukania tkanin z poszewki. Patrzę chwilę w lekko uchylone okno z kilkoma uschniętymi paprociami spływającymi po brzegach parapetu. Firanka faluje wolno... monotonnie... delikatnie... Sklejam powieki, kiedy rozbrzmiewa dzwonek oznaczający pobudkę, powodując szybsze bicie serca. Jest piskliwy i świdrujący. Trzy serie w trzysekundowych odstępach, to początek mojego dnia, od przeszło roku.
- Pomóc?
Przewracam sie na bok i widzę siostrę oddziałową w średnim wieku stojącą w drzwiach. Jest przeraźliwie chuda, widzę jej uda odsłonięte przez biały fartuch są szczuplejsze niż kolana. Gdyby ktoś przyglądał się jej z daleka, mógłby pomyśleć, że ma na nich ochraniacze.
- Dam sobie radę... - charcze do niej, płytkim głosem, gdy kładzie mi fiolkę z poranną dawką tabletek, po czym odprowadzam ją wzrokiem do drzwi. Każde dłuższe zdanie, przerywam wdechem powietrza. Mój wydech jest tak płytki, że stało się to moją interpunkcją. Sięgam po jeden z uchwytów, zawieszonych nad stelażem łóżka i podnoszę się do siedzącej pozycji. Po kilkudziesięciu sekundach skrzypienia konstrukcji łóżka, siedzę już na krawędzi łóżka wsuwając stopy w kapcie, wsłuchując się w swój przyspieszony oddech. Sam siebie zaskoczyłem.
Łykam tabletki jedna po drugiej. Tramal. Łyk wody. Xanax łyk wody. Coś na miażdzycę. Łyk wody. Coś niebieskiego na cholesterol. Łyk wody. Dwie kapsułki na serce. Dwa łyki wody. Na koniec robię sobie zastrzyk z insuliny, mierząc sobie wcześniej poziom krwi.
Po tym wszystkim idę do łazienki.
Tam robię wszystko tak samo jak wy, z tą różnicą, że ja zawsze siedzę.

Na śniadanie schodzę hall'em, do wielkiej sali jadalnej z metalowymi stolikami przytwierdzonych nitami do betonowej podłogi. Kursuje opierając się o drążek na kółkach, wzdłuż lady, zza której kucharz podaje mi małe porcelanowe półmiski ze śniadaniem i szklankę wody z małą ilością katonów dodatnich. Ze słoika stojącego na blacie wyciągam łyżkę z nierdzewnej stali i siadam przy stoliku pod ścianą obok wyjścia. Dzisiaj sam. Nie mam ochotę na psucie sobie nastroju wysłuchiwaniem historii czyjejś obstrukcji czy zgag. Rozglądam się po sali i pozdrawiam kilku starych znajomych, po czym zanurzam łyżeczkę w półmisku i mieszam wszystko. Dziś w zestawie są otręby z soją i surowymi brokułami plus tamejto dżus. Myślę o kandyzowanym mleku, połykając zawartość pierwszej łyżki.
Wrzesień należał zdecydowanie do czekolady z orzechami laskowymi. Październik właściwie trudno jednoznacznie skwalifiować - z jednej strony przez pierwszy tydzień pochłaniałem poważne ilości lodów pistacjowych, drugą część miesiąca natomiast wypełniło ciasto przekładane warstwami karmelu, biszkoptu, skruszonych orzechów i bitej śmietany z pokruszonymi drobinkami wysoko-mlecznej czekolady na topie.
Trudno mówić o listopadzie, bo ledwo się zaczął.Po śniadaniu nie staje w kolejce po dolanie wody. Zadowalam się jedną szklanką. Wzbudzam tym powszechne poruszenie współplemieńców, którzy przyglądają mi się z zaciekawieniem, gdy opuszczam salę. Siedzę sam na patio w wiklinowym fotelu, wyciagając nogi, wczuwam się w ostatnie jesienne promienie słońca, których ciepło przebiega mi po trzecim podbródku. Kiedy wkładam papierosa do ust natychmiastowo mam ogień przystawiony pod nos. Dżejk "Rozbitek" strzela zapałką o blat drewnianego nieheblowanego stolika i podsuwa mi ją pod nos siadając na przeciwko. Wciągam dym do płuc, zamykając oczy i trzymam go długo w płucach.
- Więc? Masz jakiegos nowego dostwacę?- rusza wreszcie Dżejk oblizując usta. Gdyby ktoś mnie spytał, czym jest nadzieja, nie odpowiadałbym, tylko podsunął temu komuś zdjęcie jego święcących oczu w tej chwili.
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiadam jednocześnie z dymem wyływającym z płuc. Staram się go ignorować. Patrzę na park okalający ośrodek i ślizgam się oczami po przepastelowanej poświacie.
- Jesteś tego pewien? - mówi zaciskając zęby. Nadziej i błysk gdzieś zniknęły z jego twarzy.
- Czyli nie będziesz miał nic przeciwko jeśli poproszę "siostre raczet" o specjalne potraktowanie twojego pokoju w czasie dzisiejszej inspekcji? - cedzi po czym gryzie wyschnięte wargi. Gdzieniegdzie ma jeszcze zaschnętą krew.
- Nie będę - odpowiadam spokojnie.
"Nie mają prawa niczego znaleźć" myśle.
- Jeszcze zobaczymy - syczy zirytowany, odchodząc w stronę schodów na pierwsze piętro.
Zaciągam się papierosem, patrzę na słońce prześwitujące przez konary drzew, lewa ręką mimowolnie klepie się po brzuchu, a prawa odpinam guzik spodni z demobilu. Large large long long i tak ledwo się dopinam. Brzuch wylewa mi się na uda. Świat bywa piękny - myślę gasząc szluga w donicy z kaktusem.

***

Każdy najmniejszy nawet zaszeleszczenie opakowania, wydawało mi się słyszalne w najdalszej części ośrodka. Z emocji mój oddech stawał się coraz głośniejszy, a hausty powietrza coraz głębsze. W piątym tygodniu, kiedy udało mi się przemycić do pokoju paczkę prążkowanych Lays’ów o smaku zielonej cebulki i czosnku, doszedłem do stanu hiperwentylacji. Sam nie wiem czy większe emocje i podniecenie budziło we mnie to, że mogę być w każdej chwili nakryty, czy sam smak tak daleki od brokuł, odtłuszczonego mleka i szpinaku. Słone i tłuste. Hiperwentylacja spowodowała w moim umyśle stan bliski ekstazie. Trwało to ponad godzine. Każdy płatek musiał być rozgryziony w odpowiedni sposób. Usta musiały być szczelnie zamknięte, co miało zgłuszyć chrzęst pękającego ziemniaka spalonego w oleju. Nie byłem pewien czy szelest słyszę tylko w mojej głowie czy jest on dostrzegalnie słyszalny także na zewnątrz. Z poczatku należało położyć płatek płasko na języku, po czym ślina nasączała go na tyle by można było go rozgryźć bez zbędnego hałasu. Hiperwentylacja jednak powodowała niesamowity chaos, na tyle, że kiedy rano wychodziłem do jadalni byłem pewien ,że każdy zna moją tajemnice. Tak nie było. To znaczy nie do końca. Większość po pewnym czasie stosowało te same środki i te same zasady. Każdy z nich miał własną bezszelestną technikę rozgryzania chipsa, technikę zbierania okruszków, i likwidowania zapachu - tak z ust jak i pokoju wypełnionego dajmy na to zapachem czekolady. Uważasz, że czekolada nie ma aromatu zdolnego utrzymać się dłużej niż przez chwile? Czekolada jest moim zdaniem nie mniej intensywna, niż pieczony bewsztyk wyłożony na talerz. Personel z wyjątkiem ''siostry raczet'' stanowią ciągle nowi, napływających z różnych, nierzadko dalekich części kraju pielęgniarzy, którzy chcą skorzystać z prestiżowego programu leczenia otyłości, dr Zimbardosa, promowanego w ramówkach ogólnokrajowych telewizji w najleszpym czasie antenowym. Chcą walczyć ze swoją otyłością, co prawda ich pobyt tutaj nie trwa zwykle długo, gdyż całą tajemnica tego projektu jest 24 h nadzór, a nie ma przecież, kto nadzorować pielęgniarzy którzy są po to żeby pilnowac nas. To jak ogniwa łańcucha pokarmowego. Nikt nie jest w stanie zjeść własnego ogona rajt? Wielu z pielęgniarzy nie wytrzymuje restrykcyjnej diety, i sama rezygnuje nie widząc dalszego sensu zaczynania od nowa terapii której nie sa w stanie podołać. Jednak mimo wszystko dla programu są oni pożyteczni. Wybiera sie tylko tych których motywacja nie budzi najmniejszej wątpliwości. Mają silną motywacje. Dzięki czemu wracamy do kwestii zapachów.
Zagłodzony ilością 700 kalorii potrzebnych do przeżycia, pielęgniarz wchodzący do pokoju w której jedzono czekoladę /Czy cokolwiek tak naprawdę/, szczgólnie późna nocą, kilka godzin po kolacji z sałaty i naturalnego jogurtu wyczują wszystko.
Dzisiaj na podorędzu mam kilogramową torbę M&M'sów. Już samo spojrzenie na znajome żółte opakowanie powoduje u mnie ślinotok. Nie mogę rozerwać torby: to by było nieprofesjonalne! Otwarcie szelszczącego opakowania jest skomplikowaną procedura. Co prawda w ośrodku istnieją różne szkoły, ale ja zaczynam od delikatnego chwycenia za rogi opakowania /dzięki temu plastik sie prostuje/, jednak należy pamiętać żeby nie zrobić tego zbyt szybko, bo szelest może kogoś zaalarmować. Pokoje dzielą jedynie gipsościanki, wrażliwe na każdy dźwięk, nie chłoną niczego, odzierając każdego z prywatności. W takich okolicznościach łatwo wykrywalna jest masturabacja, każda rozmowa przez telefon z bliską osobą jest w tych okolicznościach paronją . Dlatego też wiekszość z nas korzysta z aparatu telefonicznego w hallu, gdzie stoją trzy dzwięksoszczelne budki, mające w sobie więcej prywatności niż wszystkie te pokoje razem wzięte. To jedyne znane mi miejsce poza Koreą PŁN. gdzie nikt nie ma telefonów komórkowych. Podczas kontroli usuwane są wszelkiego rodzaje koce czy materiały narzucone na ścianę mogące tłumić dźwięki. Podsyca się poza tym atmosfere wzajemnego szczucia, ale drugiej strony wszyscy jesteśmy tu z własnej woli.
Idziemy dalej. Trzymając opakowanie w wyżej wspomniany sposób kładziemy je delikatnie na łóżko, w taki sposób, aby unieść lekko zgrzewę. Następnie przykrywamy łóżko szczelnie kocem /najlepiej kilkoma warstwami, na podorędziu mam cztery wojskowe koce, które kupuje w demobiu bo tylko tam znajduje pasujące na mnie ubrania, ubrania które jestem w stanie dopiąć w pasie i na piersiach/. Pod taką warstwą nożyczkami powoli rozcinamy, opakowanie wzdłuż zgrzewy i jak najszybciej, ale jednocześnie jak najciszej przesypujemy zawartość do szklanego słoika, który później należy szczelnie zakręcić, żeby zapach nie rozprzestrzeniał się po pokoju. /Do rana zejdzie, ale w razie nagłej kontroli byłbym miał przesrane/. Teraz już wiesz, dlaczego jesiennymi nocami uchylam okno w pokoju. Wtedy dopiero - po schowaniu wcześniej opakowania pod ruchomym panelem w rogu, można zabrać się za konsumpcje. Na podorędziu dodatkowo pod łóżkiem mam szczoteczkę i paste do zębów. Pasta w ośrodku jest towarem deficytowym, od niedawna jest racjonowana. Jeszcze do nie dawana miałem zapas, ale po problemach z dostawą jedzenia miałem przejściowe problemy z straszliwym, palącym głodem i starałem sie oszukać żołądek miętową pastą do zębów /z reszta innych mieć nie można/. Tak samo jak wszyscy stojący w kolejce po dolewkę wody przy śniadaniu... Ba! Z resztą przy każdym posiłku. O ile jednak woda nie ma w sobie żadnych kalorii, o tyle pasta do zębów podobno je ma. Mieliśmy w zeszłym roku przypadek dziewczyny, która była próbowała chudnąć wpierdalając tylko pastę do zębów, w ramach diety, ale pomimo wypłukania organizmu z witamin zaczęła przybierać na wadze.

Jadłem pastę parę lat temu, kiedy widziałem jeszcze czubki palców u swoich stóp.

...

Śmieszne co można znaleźć w przepastnych dziurach twardego dysku.

Brak komentarzy: