17 maja 2008

Come to where the cancer is

Zapałką przypalam szwajcarską edycję Marlboro. Czytam w chmurze dymu rozlewającego sie po suficie jak stłuczona szklanka z niedokończonym, najdroższym drinkiem, pozostawiając cię z uczuciem niedosytu. Czuje piasek miedzy palcami. Ludzie często zwykli mówić, że ulatuje z nich życie; moje ulatuje czasem po 30 razy dziennie. Podobno każdy z Marlboro Man'ów zmarł na to samo co Steve McQueen, z tą jedynie różnicą, że szyld Marlboro brzmi nieco lepiej niż Viceroy. Podobno ostatnim tchnieniem Bogart wykrztusił: I should never have switched from Scotch to Martinis. Ale mnie zawsze ciekawiło, co było później?
Następnego odpalam od Firefoxa. Wikipedia brzmi złowrogo przed wizytą u pulmonologa z trzema rentgenami w ręku. /.../ Dwudziestego zapalam dopiero po wizycie. I wiesz? Wydaje mi się, że po tej śmierci, jego cygaro po prostu spadło na pościel. 'Little Differences', tyle, że ja narazie tylko pretenduje.
Życie bywa zabawne. Jezus o tym mówił.

Marlboro Theme

2 komentarze:

Freebooter pisze...

Took it. Ostatnia linijka mistrz :)

Freebooter pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.