28 grudnia 2007

Krok za krokiem - wyd. 2 rozszerzone

Zastałe powietrze przynosi z sobą ton westchnień, sensu zawodzenia i delikatny aromat łez zmieniających stan skupienia. Chowam się w półkuli wełnianej czapki moich ludzkich uczuć, w nadziei, że nikt nie ośmieli się poprosić mnie o cokolwiek, o wskazanie ulicy, o złoty trzydzieści cztery, o przeprowadzenie przez jezdnie, litość, nadzieje, uśmiech czy papierosa. Wszystko co ludzkie jest mi obce. Kartkuje koagulatorem wszystkie rady, ostrzeżenia, poradniki mejd baj "Co teraz". Wyszukiwarka jest nieco zmurszała dwudziesto-trzy letnim przebiegiem, więc trochę trwa zanim pojawią się pierwsze wyniki.

Na czele listy, złote myśli, że: miasto to dżungla, a ludzie to zwierzęta. Polegam na sobie, błędnik nie potrzebuje dodatkowej asekuracji. En garde. Wciskam palce stóp w załamania chodnika, pozwala mi to się "zastanowić nad kolejnym krokiem"i "stać twardo na ziemi". Dwa w jednym. Duma, głaszcząca uschłe, niepodlewane gałązki niskiego poczucia wartości. Szukam pęknięć, szczelin przez podejrze w inną rzeczywistość, odległy wymiar, "gdzieindziej". Miejsce gdzie gama kolorów jest szersza ale przy takiej samej rozdzielczości i przy tym samej sumie pikseli, gdzie ściany nie są oszczane bylejakośćią, ulice zalane zaschnięta, popielatą lawą depresyjnej szarości,
oplute śmieciowym i choatycznym brudem. Widać ją pewnie z daleka, bo ten inny świat z pewnością promienieje, ale mimo to szukam wszędzie, nawet w miejscach dawno zapomnianych przez poświate. Majając czułkami szorstki, graniczny mur, w pogoni za mackami spragnionymi ciepła i wzrokiem stęsknionym za światłem. Jak alkoholik w biegu za wodospadem zapomnienia, jak kochankowie w wyścigu po taniec zmysłów, płynę wierząc nie tyle w miejsce co rzeczywistość; nie żadną utopie płynącą Jack'iem Daniels'em czy cudowną imitacje nieba pełnego kipących miłością hurys, tylko miejsce, któro nie będzie reminiscencją "tutaj". To w zupełności wystarczy. The truth is out there. Wierze, że kiedyś ją znajdę. To już przesądzone. Podejrze ją przez załamanie w gramaturze ścianki działowej, jak śliniący się voyerysta podgladający kochanków przez dziurkę od klucza. To będzie erekcja estetki, jak pierwsze spojrzenie na Audrey Tautou, jak "Hurt" Johnnego Cash'a, jak Marlon Brando w "A Streetcar Named Desire". Pierwszy dzień reszty mojego życia. Ale jak już powiedziałem to będzie kiedyś. Teraz otworzysz oczy i poczujesz pocałunek spierzchniętych warg rzeczywistości i drapiące muśnięcie jej oblicza na które możesz zareagować jedynie wiarą. Lewa, prawa, lewa, ..., lewa, ...

Narrator wrzechwiedzący kieruje podmiot liryczny główną arterią miasta, obok gabinetu ginekologicznego, wypełnionego niemym oskarżeniem wiszącym nad nim jak bat nad rozoranymi plecami niewolnika. Spróbuj je usłyszeć, ale miej też świadomość, że te dzieci nigdy nie poczują chłodu oceniających spojrzeń, nie odkryją rozczarowania, nie pogłaszcze ich ból i nie staną przed dylematem udko czy skrzydełko. Ich życie zaczyna się w pełnej emocji ekstazie i trzepocie zwężonych z nadmiaru światła rzęs, a kończy w rynsztoku złych myśli i wtórujacego im szumu wody w muszli klozetowej. Przez ocean miłości na głębiny potępienia.Lewa noga, prawa noga.
Bohater mija kultowe miejsce, wypełnioną kulturalno-politycznym nimbem, rozpływającym się zwykle w gąszczu smug aromatu tanich papierosów i niedowarzonego piwa. Trzecia osoba liczby pojedyńczej zatrzymuje się i kontempluje, wnętrze baru "U Alibaby". Odwrócone do góry nogami krzesła, przypominają nadmorskie niebo chwile po 12 stopniowym sztormie czy stadiony na moment gdy widzowie rozeszli sie w swoją stronę odtwarzając w zwolnionym tempie kadry zwycięskiego strzału w ostatniej minucie meczu. Zastygłe powietrze się rozrzedza, emocje przecina ostrze samotności. W jednej chwili miejsca kipią wszelką możliwą paletą barw, by zaraz mgnienie oka uczyniło z niego co najwyżej westchnienie i wspomnienie świetności. Świetności, która była przecież przed chwilą. Elvis has left the building. Lewa noga, prawa noga.

Znów wracamy do patrzenia na świat oczami bohatera. Powietrze jest przyjemne i ciepłe, towarzyszący mi wiatr podkreśla co najwyżej mój dobry gust w postaci efektownego rozwiewania połów mojego kremowo-brązowego prochowca. W witrynę obok wpatruje się kobieta. Takie kobiety przewracają facetom wszystko, od pierwszej pozycji hierarchii najpiękniejszych kobiet świata, po odwrócenie kory mózgowej na odwrót. Czuje sie jakbym wypił jednym haustem butelkę gorzkiego wermutu, który promieniuje wewnątrz mnie swoją coraz wyższą temperaturą wrzenia, do miejsca gdy mój wzrok zmienia się w obraz pokryty śnieżnymi błyskami i czarnymi pulsującymi punktami jak nie odkodawany kanał telewizyjny. I choć wiem, że to jest ona, choć jednocześnie mam świadomość, że to nie ona. Kobieta Mojego Życia, pisana z dużych liter jak imię i nazwisko, to pozwalam jej odejść. Może kiedyś, kiedyińdziej, gdzieindziej. I być może gdybym nie znał siebie tak bardzo, gdybym mniej łudził się co do twojej niskiej poprzeczki oczekiwań, przesadnie ją zawyżając, do stopnia nieprzeskakiwalności, może wtedy podszedłbym do ciebie i byśmy zlali sie jedno. Ja Kajusz. Ty Kaja. Gdzie ty Kaja, tam ja Kajusz. Dziś patrze na ciebie odchodzącą w odchłań przeszłości, twoje plecy znikające za portalem tajemnego przejścia przeskakującego dni i lata. Może ten inny świat ... może to ktoś, kto tylko ogniskuje jego obecność. Ona? Żyć tutaj ... nawet znią obok? Chciałbym nawet i tego, ale chyba nie potrafiłbym, marze o niej, zawsze szukam jej wzrokiem w nieudolnie pozszywanym porządku życia, z odklejającą się okleiną bilbordów i reklam. Wyobraź nas sobie na proscenium. Nie żałuje ale nie jestem, aż takim egoistą by chować się za kurtyna ciebie, plecami do wszystkiego, bo nie wierze, że masz aż taką siłę by przysłonić mi wszystko i nie wierze, że jestem aż takim skurwysynem by zmienić cie nasze życie w prywatne niebo gdzie ty będziesz pełnić role słońca, skupionego na tym by ratować mnie promieniami swojej miłości, ja byyłbym tylko antena zbiorczą twojego ciepła, dając ci najwyżej zajęcie i ciągłość. Resztę dni spędzę rozbudzając wiarę wbrew nadziei, wbrew wszelkiej nadziei, że spotkam tam znów ciebie stojącą w poświacie "teraz" i spoglądającą za witrynę. Może w witrynę, w swoje odbicie? Może. Nie wiem, gdybym był tobą z
pewnością spoglądałbym w odbicie namalowane na blasku tafli. Stanę obok ciebie jak ostatni brakujący puzzel liczącego miliard elementów jigsaw, w marzeniach wszystko zasklepia się w harmonię. Będę cię rozbudzał, przeżywał wszystko w trybieprzypuszczającym, pisał setki scenariuszy z happy end'em, choć wiem, że wszystko ma w świecie swoje miejsce i czas, wszystko jest przewidywalne i racjonalnie polepione. Świat to dżungla, a ludzie najczęściej są zwierzętami, życie trwa zazwyczaj kilkadziesiąt lat i najczęściej kastruje nas niedoczekaniem, nawet ciastka Petit-Beuree zawsze mają po tyle samo ząbków.
Mene Tekel Fares

Epilog

Ponieważ narrator jest wszech wiedzący jest w stanie dopowiedzieć resztę, ale dziś pominie ciąg dalszy. Sam zbyt długo kultywował motyw vanitas, odwracając sie od wszelkiej miłości. Ciąg dalszy dopisze wyobraźnia, to że ludzie sa wolni, a może nawet to, że ludzie czasem się zmieniają. Przechodniu! Zaparkuj na kanapie i dopisz scenę zamknięcia, od teraz to jest twoja rzeczywistość!

Apples In Stereo - [New Magnetic Wonder #01] Can You Feel It?
Emancipator - [Soon It Will Be Cold Enough #01] Eve

202 komentarze:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 202 z 202
SM度チェッカー pisze...

SMって最初は抵抗有る方が多いと思いますが、新しい自分を見付ける入門にまず、SM度チェッカーで自分に合うSMプレーを探しませんか?ここから新しい可能性が広がりますよ

出逢い pisze...

新年を寂しく過ごしている方に必見。まだ間に合う出逢いのサイトです。冬休み後半の思い出作りに異性と過ごしませんか?今から始まる異性との新たな関係を築き、一年の初めを良い思い出に変えましょう

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 202 z 202   Nowsze› Najnowsze»