27 stycznia 2008

Living Legend

Marmurowy taras dźwigał wycieraczkę z napisem "WELCOME", żeby wejść do Lois trzeba zawsze było ściągnąć buty zanim stąpnąłeś po mleczym, ręcznie plecionym dywanie. Psychoterapeuta doradził Supermanowi jakieś hobby:
- Może kolekcja broni... - mówił.
- Pan raczy żartować... - odpowiedział "S", pełen oburzenia.
- Przepraszam, to była tylko... taka luźna myśl... Więc może samochody? Nie? Motocykle? Nie? Muzyka? Też nie? Biblioznawstwo? Tak... ? Też nie? ...
Propozycje trwały do końca opłaconej sesji. Stanęło w końcu na szydełkowaniu. W jodełkę. Od tej pory w domu "S" i Lois trzeba było zakładać kapcie na płóciennej podeszwie.

Lois spała, na wielkiej tafli łóżka. Pokój wypełniał nocny, chłodny wiatr wlewający się za mną zza tarasowych niezasuniętych drzwi. Tuliła sie do poduszki, w tej historii była blondynką. Blask jej włosów rozświetlał pokój imitacją światła księżyca. Miała twarz trzydziestoletniej Nicole Kidman - zawsze twierdziłem, że Lois nie może być taka średniawa jak w ekranizacjach. Nie myliłem się.
Leżała na brzuchu, prawe kolano zadarte do góry, jedwab, którym była przykryta, szczelnie oblewa jej idealną sylwetkę, stłumiona muzyka, tło staje się rozmazane, najazd kamery, w lewym rogu łóżka w tempie lekkiego wiatru faluje jedwab. Budzi się. Idealnie uczesane włosy, idealny makijaż, idealny odcień szminki, lekko rozwarte usta - jakby chciała coś powiedzieć, jakby cały czas musiała oblizywać spierzchnięte usta.
- Czekałam.

Supermen jest już tylko legendą... - pomyślałem, jednak z lekką nutą smutku. Pamiętam jak raz zdjął mojego kota z drzewa, kiedy miałem cztery lata. Oddał mi kota i uśmiechając sie pogłaskał mnie po głowie i dał ćwierć-dolarowkę na ciągutki. Wtedy był naszym bohaterem; później pojawili się inni: Billy zdradził go na rzecz Green-Lantern, a Karolina zakochała się w tym skurwielu z Gotham. Nigdy nie zamieniłem żadnego komiksu z nim na cokolwiek. A teraz lecimy nad Metropolis. Lois stawia kroki w chmurach, znacząc je pomnikowym pięknem. Lecimy nocą. Mertopolis nigdy nie śpi, więc i ja nie moge pozwolić sobie na chwile odpoczynku. Ktoś musi czuwać nad epitafium "S". Sam poprosił mnie o to kiedy Lois złożyła mu pozew o rozwód. Teraz lata nad Moskwą, zawsze chciał sie nauczyć rosyjskiego, to ma i teraz okazje, z reszta to miasto jak żadne inne go potrzebuje, a teraz możesz tam zostawić otwartego Bugatti Veyrona i iść do burdelu za rogiem. Nikt go nie ruszy. Taki żuczek!
- Był zbyt idealny. Brakowało mu tej niezbędnej dawki skurwysyństwa we krwi. Sex... nie chciał... No wiesz! Później, nie chciał oglądać filmów Tarantino. Ostatnimi czasy stał się wegetarianinem, bo ostatnio miał akcje nad Roswell i zobaczył pastwisko pełne martwego bydła, ba rozważał nawet czy nie iść do chrztu, a w Metropolis to największa chyba głupota... no bo, po co mu chrzest w alternatywnym świecie komiksu gdzie Boga skreślono z obsady. Przecież sam "S" jest tutaj jakby bogiem; no bo kto w końcu znajduje się w końcowych napisach na szczycie in order of apparance?
- Rozumiem. - odpowiedziałem. Chociaż nie chciałem rozumieć. Nie chciałem widzieć idola mojej młodości cerującego na taborecie w kuchni skarpety, nie chciałem go znać jako męża. Chciałem zachować w pamięci obraz zwycięstwa na Doomsdayem, uratowania świata po raz milion sześćsetny...

Orleańskie Disco Polo na polifonicznym dzwonku wyrwało mnie z Metropolis z powrotem do Gotham. Tak to ja jestem tym skurwysynem, z najlepszymi zabawkami i batmobilem, który nigdy nie złapie kapcia. Jestem tylko sajdkickiem. To "S" jest legendą. Żyjącą legendą.
A Lois... Lois jest jak sen, który ciągle powraca. Chcesz, żeby zmienił sie w rzeczywistość, ale kiedy wreszcie dostajesz go w prezencie. Okazuje się fejkiem. Z resztą, była... jest przecież Karolina...


"In loving memory ..."

Brak komentarzy: